2013
2013-12-31 - MOJA PRZEMIANA - PODSUMOWANIE SEZONU 2013
To niesamowite jak może człowieka zmienić regularne trenowanie i branie udziału w zawodach biegowych. Większość osób, kiedy zaczyna biegową przygodę robi to dla rekreacji, lepszego samopoczucia, zrzucenia paru kilogramów albo po prostu aby poczuć w życiu radość. Tak właśnie było ze mną - choć zacząłem biegać aby przygotować się do Biegu Katorżnika sam start nie był dla mnie celem ostatecznym. Najważniejsza była dla mnie radość jaką odczuwałem podczas biegania.
Kiedy poznałem podczas zawodów kilku wspaniałych ludzi, dla których bieganie jest pasją moje cele szybko się rozszerzyły. Najpierw chciałem przebiec maraton. Już po kilku miesiącach udało się. Do dziś pamiętam jaki byłem wtedy szczęśliwy mimo potwornego zmęczenia. Ten dzień wywołał w mojej głowie "rewolucję" dodając mi pewności siebie i otwierając drogę do kolejnych celów.
Moje grono osób biegających ciągle się rozrastało - z racji, że uważam się za osobę nieśmiałą w tempie sprintowym . Jedną z najważniejszych osób to August Jakubik. To znany ultramaratończyk, który od roku 2000 jest bezapelacyjnym rekordzistą Polski w Biegu 48h pokonując w tym czasie 370km 381m. Do dziś nikt nawet nie zbliżył się do tego wyniku. To właśnie dzięki niemu, mojemu obecnemu trenerowi po raz pierwszy usłyszałem, że są biegi dłuższe niż maraton. Dzięki tej osobie w moim umyśle dokonała się kolejna "rewolucja". Odtąd wiedziałem czym naprawdę jest bieganie. Moja najkrótsza definicja biegu to: pasja bez granic. Właśnie tak, ponieważ nie ma limitu maksymalnego przebiegu kilometrów, nie ma też ostatecznego limitu czasowego. Dopóki żyjemy dopóty możemy biegać. A ja czuję, że żyję własnie wtedy, gdy biegam.
Wspomniałem na wstępie, że dzięki regularnemu bieganiu wiele się zmieniło w moim życiu. Tak właśnie jest z każdym kto regularnie bierze udział w zawodach i systematycznie wykonuje urozmaicone treningi. Na początku nieświadomie, a później już celowo zaczyna zależeć człowiekowi na wynikach w określonych startach. Trzeba przyznać, że często czai się tutaj pułapka, w którą sam na chwilę wpadłem. Zdarza się często, że chcemy za wszelką cenę osiągnąć określony rezultat, zapominając o tym, że w biegu najważniejsza jest radość z ruchu na świeżym powietrzu w doborowym towarzystwie. Efekt jest taki, że od początku biegu eksploatujemy maksymalnie organizm, a w drugiej części męczymy się, ponieważ brakuje nam siły. Wynik w takiej sytuacji nawet jeśli nie jest zły nigdy nas nie satysfakcjonuje. Tak się czułem podczas Maratonu Kukuczki. To były ostatnie najważniejsze zawody w 2013 roku, które miały być ukoronowaniem bardzo udanego dla mnie sezonu biegowego, bowiem na wszystkich dystansach (oprócz maratonu) ustanowiłem rekordy życiowe. Trener i wielu moich przyjaciół mówili mi, że jestem w stanie przebiec maraton poniżej 2 godzin 50 minut. Niektórzy nawet twierdzili, że znacznie szybciej. Cóż nie ukrywam, że dałem się nakręcić. Oczywiście tego wyniku nie osiągnąłem i bynajmniej nie z powodu przyjaciół, którzy szczerze takiego rezultatu mi życzyli. Błąd polegał na tym, że zapomniałem dlaczego biegam i nastawiłem się na określony wynik. Ostatecznie uzyskałem czas 3g09m29s czyli niezły. Dla wielu czas "kosmos", ale dla mnie w tym dniu to była porażka.
Analizując sezon 2013 bardzo się cieszę z rewelacyjnych dla mnie wyników, ale także z tego, że mój organizm rozwija się i coraz bardziej przystosowuje do biegania długodystansowego. Przede wszystkim szczęśliwie nie miałem żadnych kontuzji - zapewne dlatego, że mam bardzo rozsądne plany treningowe przygotowywane przez Augusta Jakubika, za które jestem bardzo wdzięczny. W sumie przebiegłem w tym sezonie ponad 3400km z czego blisko 800km w 35 różnych zawodach. Siedmiokrotnie stawałem na podium. Moje największe osiągnięcie to debiut i trzecie miejsce w Biegu 12h w Rudzie Śląskiej z wynikiem 129km 303m. Nie obyło się też bez lekcji pokory w Maratonie Kukuczki. Ale takie lekcje to także ważny element naszego treningu, który nas rozwija
Z perspektywy czasu cieszę się, że dostałem taką lekcję na tym etapie. Oczywiście wyniki są dla mnie ważne, ale ważniejsze jest to by samo bieganie było dla mnie największa radością. Teraz jestem pewien, że jeśli nigdy o tym nie zapomnę to zawsze będę zadowolony z wyniku. A te najlepsze wierzę, że wciąż są przede mną
2013-04-27 - XV MIĘDZYNARODOWY RUDZKI ULTRAMARATON 12H - moja droga do ultra
Niedawno minęła druga rocznica odkąd zaczęła się moja przygoda z bieganiem. Początki jak u każdego biegacza amatora były marne, ale gdzieś tam głęboko w środku byłem pewny, że ten królewski dystans jestem w stanie pokonać. Oczywiście udało mi się to osiągnąć jeszcze w 2011 roku. Czas niezły jak na zaliczenie 3g48m35s. Wtedy wszystko się zmieniło. Po raz pierwszy poczułem się wolny, że jestem w świecie, w którym każdą granicę można pokonać.
Naturalną koleją rzeczy było rozpoczęcie porównywania siebie z innymi zawodnikami oraz poszukiwanie metod jak innym udało się osiągnąć lepsze rezultaty. I w ten sposób dowiedziałem się, że maraton nie jest najdłuższym dystansem, ale że są też biegi ultra takie jak 6h, 12h, 24h czy 48h. Dowiedziałem się też, że August Jakubik organizujący maratony, w których brałem udział jest bardzo doświadczonym biegaczem ultra. Kiedy poznałem jego życiorys i osiągnięcia sportowe już wtedy wiedziałem, że spróbuję sił w takiej rywalizacji.
Swój pierwszy bieg ultra chciałem zaliczyć już w kwietniu ubiegłego roku. Na moje szczęście taktownie wybił mi to z głowy August, który dobrze wiedział, że na taki wysiłek nie jestem jeszcze gotowy. Aby jednak mnie nie zniechęcić zaprosił mnie i mojego przyjaciela Andrzeja Głuszka do udziału w 4-godzinnej sztafecie, która odbyła się na tej samej trasie co bieg 12h. Mogłem więc przez kilka godzin obserwować zawodników, którzy mieli już ogromny dystans za sobą, a do końca biegu jeszcze kilka godzin. Widziałem jak co pewien czas zmieniał się prowadzący w zawodach, jak trudno radzili sobie z bólem i skurczami mięśni. Niektórzy mieli kłopoty żołądkowe, inni nie wytrzymywali upału. To była bardzo cenna lekcja dla mnie. Jednak co innego widzieć, a co innego samemu walczyć. Choć wtedy miałem za sobą już kilka maratonów ciągle nie wiedziałem co to prawdziwa walka z samym sobą.
Pamiętacie moją porażkę na biegu katorżnika w 2011 roku? Przecież moja przygoda zaczęła się od zapisania na te zawody, których ostatecznie nie ukończyłem. Bynajmniej jednak nie dałem też za wygraną i postanowiłem spróbować jeszcze raz. Tym razem byłem lepiej przygotowany przede wszystkim psychicznie. Miałem większą motywację, ponieważ wiedziałem, że jeśli ukończę bieg katorżnika, mój umysł uwolni się. I tak właśnie się stało. Nie ukrywam, że ten bieg był dla mnie mordęgą (dystans około 11km pokonałem w czasie 3g35m05s), zaś na trasie bardzo motywował mnie Dominik Knaś przesympatyczny człowiek. Do dziś uważam, że dla mnie był to najtrudniejszy bieg, ale dzięki niemu zacząłem przekraczać kolejne granice moich możliwości.
Od tego momentu byłem już pewien, że w 2013 roku wystartuję w biegu ultra. Miałem już prawie wszystko co było mi potrzeba. Zostałem przyjęty do klubu KRS TKKF "Jastrząb" Ruda Śląska, miałem trenera doświadczonego ultramaratończyka, który podsuwał mi plany treningowe, udzielał rad i wskazówek, miałem kolegów i koleżanki, którzy nawzajem cieszyli się ze swoich osiągnięć i wreszcie świadomość, że marzenia się spełniają tylko musimy mieć odwagę po nie sięgnąć. I tak do końca 2012 roku szlifowałem formę.
Na początku 2013 roku po dokładnym przeanalizowaniu zadeklarowałem trenerowi, że chcę startować w biegu 12h w Rudzie Śląskiej. Poprosiłem o ułożenie planów treningowych właśnie do tych zawodów i obiecałem, że dam z siebie wszystko na co mnie stać. Od tej pory choć treningi wykonywałem w różnych miejscach myślami cały czas byłem na pętli biegu 12h. Wszyscy, którzy choć raz byli ze mną na treningu wiedzą jak nienawidzę zimna, wiatru a zwłaszcza deszczu. Jednak od tej pory wszystkie te nieprzyjemne warunki nie uważałem za wrogów lecz za sprzymierzeńców, którzy hartują mnie do większych wysiłków. Fakt, ta zima była wyjątkowo długa i ciężka, ale wiedziałem, że inni trenują w tych samych warunkach więc nie mam co narzekać. Bałem się tylko, że nie zdąży się ocieplić, a wtedy moje szanse na zrobienie dobrego wyniku są niewielkie.
Nadszedł w końcu długo oczekiwany moment. 27.04.2013 godzina 7 rano - rozpoczęcie biegu 12h. Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak podekscytowany startem jak w tej chwili. Wszyscy koledzy i koleżanki, przyjaciele i trener wierzyli, że zrobię dobry wynik. Ja też starałem się mieć takie nastawienie, ale częściowo przysłaniał mi je stres jak zachowa się mój organizm po 5,6 godzinach, że nie wspomnę o kolejnych. Fakt, że pokonałem w swoim życiu już 10 maratonów trochę mi pomagał, ale z drugiej strony nigdy jeszcze w życiu nie biegałem dłużej niż 4 godziny. Strasznie się bałem, że właśnie wtedy dopadnie mnie pierwszy kryzys.
Wróćmy jednak do biegu. Zaczynam spokojnie, biegnę obok Augusta Jakubika, ale już po 4-5km czuję, że jest to dla mnie za wolno. Zaczynam więc przyspieszać i wysuwam się na prowadzenie. Trener oczywiście nie jest zadowolony - wie, że to może odbić się na drugiej części biegu, że w końcu mogę przestać się liczyć - mówi żebym zwolnił, inni także mi to mówią. Zwalniam więc trochę, ale od razu czuję kłucie jakby kolki, kiedy przyspieszam kolka odpuszcza. Postanawiam więc nie zwalniać tylko biec jak pozwala organizm. Wiem, że ktoś będzie na mnie wkurzony, że inni będą się martwić, ale wiedziałem też, że tak jak ja ufałem innym, tak też oni muszą się nauczyć ufać mnie, Ja także.
Przez jakiś czas raz jedna raz druga osoba powtarzała mi "zwolnij" ponieważ martwili się czy wytrzymam do końca biegu. Mija 4 godzina biegu, jest kryzys, ale malutki szybko sobie z nim radzę. Bez przerwy prowadzę. Po 6 godzinach mam wybiegane 70km i jestem drugi, a do prowadzącego niewielka strata. Jest dobrze choć czuję zmęczenie i mam świadomość, że walka dopiero się zacznie. Długo nie musiałem czekać 7 godzina łapie mnie kolka. Na początku nie przerażało mnie to - już nieraz na maratonie łapała mnie kolka i zwykle po kilku skłonach i zwolnieniu tempa odpuszczała. Tym razem było jednak inaczej. Próbowałem wszystkiego: skłonów, krążeń biodrami, wypinania się i innych sposobów, ale nic nie pomagało. Spadłem na trzecią pozycję. Nad kolejnym zawodnikiem spora przewaga, ale wiedziałem, że do końca biegu jeszcze kilka godzin więc nie mogę odpuścić. Kolka czasami odpuszczała, ale co najwyżej na kilka sekund by ponownie łapały mnie skurcze i tak przez ponad 3 godziny.
To niesamowite jak może człowieka zmienić regularne trenowanie i branie udziału w zawodach biegowych. Większość osób, kiedy zaczyna biegową przygodę robi to dla rekreacji, lepszego samopoczucia, zrzucenia paru kilogramów albo po prostu aby poczuć w życiu radość. Tak właśnie było ze mną - choć zacząłem biegać aby przygotować się do Biegu Katorżnika sam start nie był dla mnie celem ostatecznym. Najważniejsza była dla mnie radość jaką odczuwałem podczas biegania.
Kiedy poznałem podczas zawodów kilku wspaniałych ludzi, dla których bieganie jest pasją moje cele szybko się rozszerzyły. Najpierw chciałem przebiec maraton. Już po kilku miesiącach udało się. Do dziś pamiętam jaki byłem wtedy szczęśliwy mimo potwornego zmęczenia. Ten dzień wywołał w mojej głowie "rewolucję" dodając mi pewności siebie i otwierając drogę do kolejnych celów.
Moje grono osób biegających ciągle się rozrastało - z racji, że uważam się za osobę nieśmiałą w tempie sprintowym . Jedną z najważniejszych osób to August Jakubik. To znany ultramaratończyk, który od roku 2000 jest bezapelacyjnym rekordzistą Polski w Biegu 48h pokonując w tym czasie 370km 381m. Do dziś nikt nawet nie zbliżył się do tego wyniku. To właśnie dzięki niemu, mojemu obecnemu trenerowi po raz pierwszy usłyszałem, że są biegi dłuższe niż maraton. Dzięki tej osobie w moim umyśle dokonała się kolejna "rewolucja". Odtąd wiedziałem czym naprawdę jest bieganie. Moja najkrótsza definicja biegu to: pasja bez granic. Właśnie tak, ponieważ nie ma limitu maksymalnego przebiegu kilometrów, nie ma też ostatecznego limitu czasowego. Dopóki żyjemy dopóty możemy biegać. A ja czuję, że żyję własnie wtedy, gdy biegam.
Wspomniałem na wstępie, że dzięki regularnemu bieganiu wiele się zmieniło w moim życiu. Tak właśnie jest z każdym kto regularnie bierze udział w zawodach i systematycznie wykonuje urozmaicone treningi. Na początku nieświadomie, a później już celowo zaczyna zależeć człowiekowi na wynikach w określonych startach. Trzeba przyznać, że często czai się tutaj pułapka, w którą sam na chwilę wpadłem. Zdarza się często, że chcemy za wszelką cenę osiągnąć określony rezultat, zapominając o tym, że w biegu najważniejsza jest radość z ruchu na świeżym powietrzu w doborowym towarzystwie. Efekt jest taki, że od początku biegu eksploatujemy maksymalnie organizm, a w drugiej części męczymy się, ponieważ brakuje nam siły. Wynik w takiej sytuacji nawet jeśli nie jest zły nigdy nas nie satysfakcjonuje. Tak się czułem podczas Maratonu Kukuczki. To były ostatnie najważniejsze zawody w 2013 roku, które miały być ukoronowaniem bardzo udanego dla mnie sezonu biegowego, bowiem na wszystkich dystansach (oprócz maratonu) ustanowiłem rekordy życiowe. Trener i wielu moich przyjaciół mówili mi, że jestem w stanie przebiec maraton poniżej 2 godzin 50 minut. Niektórzy nawet twierdzili, że znacznie szybciej. Cóż nie ukrywam, że dałem się nakręcić. Oczywiście tego wyniku nie osiągnąłem i bynajmniej nie z powodu przyjaciół, którzy szczerze takiego rezultatu mi życzyli. Błąd polegał na tym, że zapomniałem dlaczego biegam i nastawiłem się na określony wynik. Ostatecznie uzyskałem czas 3g09m29s czyli niezły. Dla wielu czas "kosmos", ale dla mnie w tym dniu to była porażka.
Analizując sezon 2013 bardzo się cieszę z rewelacyjnych dla mnie wyników, ale także z tego, że mój organizm rozwija się i coraz bardziej przystosowuje do biegania długodystansowego. Przede wszystkim szczęśliwie nie miałem żadnych kontuzji - zapewne dlatego, że mam bardzo rozsądne plany treningowe przygotowywane przez Augusta Jakubika, za które jestem bardzo wdzięczny. W sumie przebiegłem w tym sezonie ponad 3400km z czego blisko 800km w 35 różnych zawodach. Siedmiokrotnie stawałem na podium. Moje największe osiągnięcie to debiut i trzecie miejsce w Biegu 12h w Rudzie Śląskiej z wynikiem 129km 303m. Nie obyło się też bez lekcji pokory w Maratonie Kukuczki. Ale takie lekcje to także ważny element naszego treningu, który nas rozwija
Z perspektywy czasu cieszę się, że dostałem taką lekcję na tym etapie. Oczywiście wyniki są dla mnie ważne, ale ważniejsze jest to by samo bieganie było dla mnie największa radością. Teraz jestem pewien, że jeśli nigdy o tym nie zapomnę to zawsze będę zadowolony z wyniku. A te najlepsze wierzę, że wciąż są przede mną
2013-04-27 - XV MIĘDZYNARODOWY RUDZKI ULTRAMARATON 12H - moja droga do ultra
Niedawno minęła druga rocznica odkąd zaczęła się moja przygoda z bieganiem. Początki jak u każdego biegacza amatora były marne, ale gdzieś tam głęboko w środku byłem pewny, że ten królewski dystans jestem w stanie pokonać. Oczywiście udało mi się to osiągnąć jeszcze w 2011 roku. Czas niezły jak na zaliczenie 3g48m35s. Wtedy wszystko się zmieniło. Po raz pierwszy poczułem się wolny, że jestem w świecie, w którym każdą granicę można pokonać.
Naturalną koleją rzeczy było rozpoczęcie porównywania siebie z innymi zawodnikami oraz poszukiwanie metod jak innym udało się osiągnąć lepsze rezultaty. I w ten sposób dowiedziałem się, że maraton nie jest najdłuższym dystansem, ale że są też biegi ultra takie jak 6h, 12h, 24h czy 48h. Dowiedziałem się też, że August Jakubik organizujący maratony, w których brałem udział jest bardzo doświadczonym biegaczem ultra. Kiedy poznałem jego życiorys i osiągnięcia sportowe już wtedy wiedziałem, że spróbuję sił w takiej rywalizacji.
Swój pierwszy bieg ultra chciałem zaliczyć już w kwietniu ubiegłego roku. Na moje szczęście taktownie wybił mi to z głowy August, który dobrze wiedział, że na taki wysiłek nie jestem jeszcze gotowy. Aby jednak mnie nie zniechęcić zaprosił mnie i mojego przyjaciela Andrzeja Głuszka do udziału w 4-godzinnej sztafecie, która odbyła się na tej samej trasie co bieg 12h. Mogłem więc przez kilka godzin obserwować zawodników, którzy mieli już ogromny dystans za sobą, a do końca biegu jeszcze kilka godzin. Widziałem jak co pewien czas zmieniał się prowadzący w zawodach, jak trudno radzili sobie z bólem i skurczami mięśni. Niektórzy mieli kłopoty żołądkowe, inni nie wytrzymywali upału. To była bardzo cenna lekcja dla mnie. Jednak co innego widzieć, a co innego samemu walczyć. Choć wtedy miałem za sobą już kilka maratonów ciągle nie wiedziałem co to prawdziwa walka z samym sobą.
Pamiętacie moją porażkę na biegu katorżnika w 2011 roku? Przecież moja przygoda zaczęła się od zapisania na te zawody, których ostatecznie nie ukończyłem. Bynajmniej jednak nie dałem też za wygraną i postanowiłem spróbować jeszcze raz. Tym razem byłem lepiej przygotowany przede wszystkim psychicznie. Miałem większą motywację, ponieważ wiedziałem, że jeśli ukończę bieg katorżnika, mój umysł uwolni się. I tak właśnie się stało. Nie ukrywam, że ten bieg był dla mnie mordęgą (dystans około 11km pokonałem w czasie 3g35m05s), zaś na trasie bardzo motywował mnie Dominik Knaś przesympatyczny człowiek. Do dziś uważam, że dla mnie był to najtrudniejszy bieg, ale dzięki niemu zacząłem przekraczać kolejne granice moich możliwości.
Od tego momentu byłem już pewien, że w 2013 roku wystartuję w biegu ultra. Miałem już prawie wszystko co było mi potrzeba. Zostałem przyjęty do klubu KRS TKKF "Jastrząb" Ruda Śląska, miałem trenera doświadczonego ultramaratończyka, który podsuwał mi plany treningowe, udzielał rad i wskazówek, miałem kolegów i koleżanki, którzy nawzajem cieszyli się ze swoich osiągnięć i wreszcie świadomość, że marzenia się spełniają tylko musimy mieć odwagę po nie sięgnąć. I tak do końca 2012 roku szlifowałem formę.
Na początku 2013 roku po dokładnym przeanalizowaniu zadeklarowałem trenerowi, że chcę startować w biegu 12h w Rudzie Śląskiej. Poprosiłem o ułożenie planów treningowych właśnie do tych zawodów i obiecałem, że dam z siebie wszystko na co mnie stać. Od tej pory choć treningi wykonywałem w różnych miejscach myślami cały czas byłem na pętli biegu 12h. Wszyscy, którzy choć raz byli ze mną na treningu wiedzą jak nienawidzę zimna, wiatru a zwłaszcza deszczu. Jednak od tej pory wszystkie te nieprzyjemne warunki nie uważałem za wrogów lecz za sprzymierzeńców, którzy hartują mnie do większych wysiłków. Fakt, ta zima była wyjątkowo długa i ciężka, ale wiedziałem, że inni trenują w tych samych warunkach więc nie mam co narzekać. Bałem się tylko, że nie zdąży się ocieplić, a wtedy moje szanse na zrobienie dobrego wyniku są niewielkie.
Nadszedł w końcu długo oczekiwany moment. 27.04.2013 godzina 7 rano - rozpoczęcie biegu 12h. Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak podekscytowany startem jak w tej chwili. Wszyscy koledzy i koleżanki, przyjaciele i trener wierzyli, że zrobię dobry wynik. Ja też starałem się mieć takie nastawienie, ale częściowo przysłaniał mi je stres jak zachowa się mój organizm po 5,6 godzinach, że nie wspomnę o kolejnych. Fakt, że pokonałem w swoim życiu już 10 maratonów trochę mi pomagał, ale z drugiej strony nigdy jeszcze w życiu nie biegałem dłużej niż 4 godziny. Strasznie się bałem, że właśnie wtedy dopadnie mnie pierwszy kryzys.
Wróćmy jednak do biegu. Zaczynam spokojnie, biegnę obok Augusta Jakubika, ale już po 4-5km czuję, że jest to dla mnie za wolno. Zaczynam więc przyspieszać i wysuwam się na prowadzenie. Trener oczywiście nie jest zadowolony - wie, że to może odbić się na drugiej części biegu, że w końcu mogę przestać się liczyć - mówi żebym zwolnił, inni także mi to mówią. Zwalniam więc trochę, ale od razu czuję kłucie jakby kolki, kiedy przyspieszam kolka odpuszcza. Postanawiam więc nie zwalniać tylko biec jak pozwala organizm. Wiem, że ktoś będzie na mnie wkurzony, że inni będą się martwić, ale wiedziałem też, że tak jak ja ufałem innym, tak też oni muszą się nauczyć ufać mnie, Ja także.
Przez jakiś czas raz jedna raz druga osoba powtarzała mi "zwolnij" ponieważ martwili się czy wytrzymam do końca biegu. Mija 4 godzina biegu, jest kryzys, ale malutki szybko sobie z nim radzę. Bez przerwy prowadzę. Po 6 godzinach mam wybiegane 70km i jestem drugi, a do prowadzącego niewielka strata. Jest dobrze choć czuję zmęczenie i mam świadomość, że walka dopiero się zacznie. Długo nie musiałem czekać 7 godzina łapie mnie kolka. Na początku nie przerażało mnie to - już nieraz na maratonie łapała mnie kolka i zwykle po kilku skłonach i zwolnieniu tempa odpuszczała. Tym razem było jednak inaczej. Próbowałem wszystkiego: skłonów, krążeń biodrami, wypinania się i innych sposobów, ale nic nie pomagało. Spadłem na trzecią pozycję. Nad kolejnym zawodnikiem spora przewaga, ale wiedziałem, że do końca biegu jeszcze kilka godzin więc nie mogę odpuścić. Kolka czasami odpuszczała, ale co najwyżej na kilka sekund by ponownie łapały mnie skurcze i tak przez ponad 3 godziny.
Po 1,5 godzinie biegu z kolką
Po 10 godzinie trener nie udziela mi już rad tylko zachęca bym się nie poddawał do końca. Nie zamierzałem odpuszczać, ale te słowa były mi bardzo potrzebne. Wszyscy znajomi, którzy mi kibicowali, też mnie zachęcali, krzyczeli bym dalej biegł. Może moja mina w tym momencie tego nie odzwierciedlała, ale w środku byłem im za to niezmiernie wdzięczny, że do samego końca wierzyli w moje możliwości.
Zbliża się koniec zawodów, zaliczam 98 okrążenie i mam już pewność, że trzeciego miejsca nikt mi już nie odbierze. Spiker zachęca mnie bym dalej biegł jeszcze jedno okrążenie bo mam 10 minut i na pewno zdążę, ale ja przechodzę już do marszu i czekam na koniec biegu.
Koledzy i koleżanki czekają ze mną aż zrobią pomiar dystansu i pomagają mi dotrzeć do szatni. Tam kojący prysznic, posiłek i wreszcie dekoracja. 129km i 303m to dystans jaki pokonałem zajmując III miejsce open i I miejsce w klasyfikacji najlepszy Rudzianin.
Po co taki wysiłek? Dla mnie po to by pokonać kolejną granicę
Trudno było mi się nie wzruszyć zwłaszcza, że spełniło się jedno z moich największych marzeń i to z rewelacyjnym wynikiem. Tego wyniku nie osiągnąłbym jednak bez wsparcia. Dziękuję wszystkim, którzy pomagali mi przed, w trakcie i po biegu. Mam nadzieję, że Wasze marzenia także się spełnią, a ja będę miał w tym drobny wkład.
Teraz odpoczywam, boli mnie wszystko, ale jednego jestem pewien - za rok znowu będę walczył