Biegać każdy może...
Przemysław Basa - ultramaratończyk

2015

31.12.2015 - V sezon biegowy za mną

Kolejny już piąty sezon biegowy minął mi bardzo intensywnie. Nie ukrywam, że jak dotąd był najlepszy. W skrócie nazwałbym go sezonem rekordów. Rzecz jasna moich osobistych bo do krajowych mi bardzo daleko Nie będę się rozpisywał o każdym z osobna. Zrobiłem więc listę co osiągnąłem w tym roku i porównałem  z najlepszymi wynikami z ubiegłych lat. Wygląda to następująco:

Bieg na 5km - 18:00 (Dąbrowa Górnicza) - 18:03 (Ruda Śląska 2013)
Bieg na 10km - 36:44 (Chorzów) - 37:14 (Chorzów 2013)
Bieg na 15km - 56:53 (Jaworzno) - 56:58 (Jaworzno 2014)
Półmaraton - 01:18:35 (Dąbrowa Górnicza) - 01:20:00 (Rybnik 2013)
Bieg 12H - 131km715m (Ruda Śląska) - 129km303m (Ruda Śląska 2013)
Bieg 24H - 230km324m (Łyse k. Ostrołeki) - 217km806m (Katowice 2014)
Ilość startów w jednym sezonie 41 - 37 (2013)
Przebiegnięty dystans w ciągu roku 3871km - 3404km (2013)

Największym osiągnięciem w tym sezonie było ustanowienie rekordu i zajęcie trzeciego miejsca w VIII Mistrzostwach Polski w Biegu 24h. Oczywiście bardzo się z tego cieszę bo wyniki motywują mnie do dalszych wysiłków w treningach. Niemniej dziękuję też Bogu, że obyło się bez kontuzji, a także że w okresie najważniejszych moich startów miałem siły i dobre samopoczucie. W tym miejscu chciałbym też podziękować osobom, które mnie wspierały czyli mojemu trenerowi Augustowi Jakubik, który co chwile mnie korygował gdy zmierzałem w niewłaściwym kierunku na treningach, także moim przyjaciołom, którzy motywowali mnie na treningach, serwisowali na zawodach, dopingowali mnie czy to bezpośrednio czy też przy komputerach i myślach. Wykonałem w 2015 roku kawał dobrej roboty, ale bez Was wszystkich nigdy nie osiągnąłbym takich wyników. Bardzo, bardzo wszystkim Wam dziękuję!

Pięć lat biegania. Ktoś by powiedział kawał czasu. A ja ciągle się uczę Wiem, że mam sporo pracy przed sobą, ale to także mnie motywuje. Od roku sam układam plany treningowe, ale oczywiście nadal często konsultuję się z moim trenerem. Póki co na razie wszystko zmierza we właściwym kierunku, ponieważ nie ma kontuzji, a wyniki się poprawiają

W nowym sezonie 2016 najważniejszymi startami będzie Bieg 12 i 24 godzinny. Napewno wezmę też udział w cyklicznym Biegu po Wiewiórkę w Rudzie Śląskiej. Planuję też kilka maratonów i półmaratonów. W treningach mam zamiar wprowadzić kilka istotnych zmian, które  być może przyczynią się do jeszcze lepszych wyników. Chcę też zwiększyć ilość kilometrów. Zawody będą najlepszym sprawdzianem czy pomysły są dobre. Najbardziej zależy mi na poprawienie wyników w biegu na 12h i 24h. Czy dam radę czas pokaże.

Życzę zatem wszystkim w nowym sezonie samych sukcesów. Niech bieganie zawsze sprawia Wam radość i poczucie spełnienia.


 
26-27.09.2015 - VIII Mistrzostwa Polski w Biegu 24H

W ostatni weekend września br. był mój najważniejszy start – VIII Mistrzostwa Polski w Biegu 24h, które w tym roku odbyły się w gminie Łyse k. Ostrołęki. Wszystkie treningi oraz starty w zawodach miałem poukładane właśnie pod ten bieg. To tutaj mogłem się przekonać czy plan treningowy, który od jakiegoś czasu sam układam dobrze przygotował mój organizm do wysiłku, dzięki któremu osiągnę wynik zapewniający miejsce na podium. Jak to wyglądało w realu?

Kiedy w ubiegłym roku debiutowałem w biegu 24h osobiście się przekonałem, że aby wywalczyć podium trzeba być aktywnym przez cały czas trwania zawodów. Niestety byłem sam, bez serwisanta i kiedy miałem chwilowy kryzys nie było osoby, która odwiodłaby mnie od pomysłu by na chwilę położyć się spać w celu zregenerowania sił. To prawda, że byłem już potwornie zmęczony, że nabiegałem już prawie 190km, że to było już ponad 18 godzin biegu, a w nocy była niska temperatura powietrza. Jednak wtedy byłem jeszcze na miejscu drugim ze sporą ponad 10 kilometrową przewagą nad trzecim zawodnikiem i jeśli miałem nadzieję zająć miejsce na podium (a nie ukrywam bardzo tego chciałem) powinienem był walczyć do samego końca. Stało się inaczej. Poszedłem spać na półtorej godziny i ostatecznie zająłem 4 miejsce z wynikiem 217km 806m. Jak na debiut wynik i miejsce bardzo dobre, ale wiedziałem, że popełniłem błąd, ponieważ mogło być dużo lepiej.

W tym roku wszystkie elementy treningów, a także każdy start w pozostałych zawodach analizowałem pod kątem jak najlepszego przygotowania pod bieg 24h. Dzięki temu szczęśliwie obyło się bez kontuzji i nie miałem żadnych przerw w realizowaniu treningów. Podczas biegu 12h, który odbył się w kwietniu tego roku w Rudzie Śląskiej przekonałem się, że zbyt szybkie bieganie w pierwszych godzinach także przyczynia się do gorszego wyniku końcowego. Na szczęście poszedłem rozmasować zakwaszone mięśnie i ostatecznie wykonałem plan minimum z nowym rekordem życiowym 131km 715m zajmując trzecie miejsce. Treningi wykonywałem w każdych warunkach pogodowych, czyli tych idealnych do biegania, ale także w deszczu, czy też 50-cio kilometrowe wybiegania w 40-stopniowym upale. Bywały dni, że biegałem rano do pracy (ok. 18km) a popołudniu robiłem drugi trening. Zawsze kiedy miałem opory wyjść na trening przypominałem sobie jak jedna decyzja pozbawiła mnie medalu na ostatnich biegu 24h i wtedy zawsze wracałem zadowolony z treningu ponieważ wiedziałem, że przybliżył mnie do sukcesu.

W piątek 25 września wyjechaliśmy samochodem wspólnie z Adamem Jagiełą i jego córką Wiktorią o godzinie 10:30. Cała trasa przebiegała pomyślnie poza Warszawą, którą dzięki GPS trochę pozwiedzaliśmy Na miejsce dotarliśmy około 20-tej i choć nie mieliśmy rezerwacji szybko znaleźliśmy nocleg. Staraliśmy się wszyscy dobrze wyspać, ale emocje już zaczęły działać, więc sen był często przerywany.

W sobotę rano poszliśmy z Adamem do biura zawodów w celu weryfikacji i odebrania pakietów startowych z czipami. Potem poszliśmy się przebrać i przygotować do startu. Adam zaproponował mi, że w trakcie biegu będzie mi pomagała jego córka. Bardzo się ucieszyłem, ponieważ ze względu na odległość od domu nie miałem własnego serwisanta. Ponieważ było jeszcze sporo czasu mogliśmy porozmawiać z kilkoma innymi zawodnikami. Jak zwykle zaczęło się obstawianie kto które miejsce zajmie i z jakim rezultatem. Tym razem jakoś nie czułem by działało to na moją podświadomość, a może trochę nauczyłem się z tym walczyć aby skupić się na samym biegu. Moim celem było poprawić wynik z ubiegłego roku, jako minimum przyjąłem 230km i wywalczyć podium. Celem było też to by przez 24 godziny nie iść spać. Poprosiłem więc Wiktorię, by pilnowała mnie, żeby taki pomysł nawet nie przeszedł mi przez myśl. Poprosiłem też o pomoc mojego trenera Augusta Jakubika i jego żonę Krystynę, by też mnie pilnowali.

Nareszcie padł strzał i o godzinie 11-tej wystartowaliśmy. Pętla, po której biegaliśmy liczyła 2001 metrów i 42 centymetry więc sędziowie mieli później co liczyć . Zaczęliśmy spokojnie tempem 5:30/km choć gdybyśmy tak biegli przez 24h beż ani jednej przerwy to padłby rekord Rekord Polski 264km (obecny rekord należy do Pawła Szynela i wynosi 261km 181m). Biegłem wspólnie z Adamem Jagiełą i Wojtkiem Bryłą. Adam zaproponował by co kilka okrążeń jedne kółko przebiec trochę szybciej. Wszyscy się zgodziliśmy bo wydawało się, że dzięki temu troszeczkę nadrobimy czas na ewentualne przestoje. Początkowo wszystko szło dobrze. Mimo odczuwalnego wiatru z północy zmierzaliśmy do przodu. Pierwszy maraton pokonaliśmy w niecałe 3 godziny 50 minut. Jednak pomysł o przyspieszaniu na jedno kółko co jakiś czas okazał się błędem. Już po siódmej godzinie Adam poszedł na pierwszy masaż. Ja planowałem iść po godzinie ósmej, ale kiedy nie było Adama przypomniałem sobie, że kilka miesięcy temu podczas biegu Ultra147 wytrzymałem 16 godzin biegu. Postanowiłem więc, że przetrwam ten kryzys i pójdę na masaż w ostateczności.

Moje tempo biegu choć trochę spadło wciąż pozwala mi pokonać ponad 10km na godzinę. Choć po pierwszej godzinie biegu byłem na 14-tej pozycji to teraz po 7 godzinach byłem już czwarty. Wojtek Bryja, który debiutuje w tym biegu trochę zwolnił jest jedno okrążenie za mną. Wie, że nie ma szans na podium, ale biegnie bardzo rozsądnie. Ja z Adamem biegniemy czasem razem czasem osobno. Po 12 godzinach jestem drugi mam przebiegnięte 128km i niewielką stratę do prowadzącego Pawła Szynala, ale też niewielką przewagę nad trzecim zawodnikiem Romanem Elwartem. Czuję trochę zmęczenie, ale wiem że ten najgorszy kryzys jest przede mną za 3-4 godziny. Adam niestety walczy już tylko ze sobą – czuje ból w kolanie. Do 15-tej godziny moja pozycja się utrzymuje, ale ja czuję, że spada mi prędkość bo mięśnie są już mocno zbite. Teraz postanowiłem iść na masaż. Uprzedziłem  Krysię, żeby nie martwiła się, że nie idę spać tylko rozmasować mięśnie. Wiem, że rywale trochę odbiegną, ale czułem, że to jedyne wyjście nim całkowicie się zatrzymam.

Masaż w ciepłym miejscu bardzo mi pomógł. Czuję, że wracają mi siły. Kiedy wracam na pętle mijam trenera – wydaje się niezadowolony, ale wiem, że martwi się czy nie będzie jak w zeszłym roku kiedy po spaniu nie umiałem się rozruszać i straciłem szansę na medal. Nie było czasu tłumaczyć i choć było mi na początku zimno ruszyłem do biegu, do dalszej walki – przecież do tego biegu się przygotowywałem, przecież przyjaciele siedzą i kibicują mi przy komputerach i komórkach, to wszystko mnie bardzo motywowało by nie odpuszczać i dalej biec. Rywale rzeczywiście trochę nadrobili. Obaj mają świetny serwis, dzięki któremu wszystko mają pod kontrolą. Dwie godziny przed końcem kiedy pytam się jaką przewagę mam nad czwartym zawodnikiem Krysia wykorzystuje sytuację i wkręca mnie, że biegniemy prawie łeb w łeb i muszę uciekać. Więc staram się przyspieszyć, żeby choć trochę mu odbiec, a jednocześnie zachodzę w głowę jak to się stało, że ktoś jest tak blisko mnie. Co chwilę się oglądam czy mnie nie dogania i tak jest przez godzinę. Wtedy dogania mnie Roman Elwart i mówi, że nam już nikt nie zagraża. Wtedy zrozumiałem, że Krysia chciała, żebym wykręcił jak najlepszy wynik. Jestem trzeci i to miejsce utrzymuję do końca biegu. Mój ostateczny wynik to 230km 324m czyli plan minimum wykonany.

Jestem bardzo zmęczony, obolały i spuchnięty. Teraz posiłek i dekoracja. Dziękuję mojemu Bogu za to, że pozwolił mi tutaj wystartować, że dodał mi sił aby przebiec taki dystans i zdrowia, że obyło się bez kontuzji. Dziękuję Wiktorii, że dzielnie mnie wspierała jako serwisantka. Dziękuję mojemu trenerowi Augustowi Jakubikowi, za to że uwierzył w moje możliwości i nauczył mnie wielu technik biegowych, które doprowadziły mnie do tego osiągnięcia. Dziękuję Krysi Jakubie, za troskę na punkcie żywieniowym i pomysł na zmotywowanie mnie do większego wysiłku na ostatnich godzinach biegu. Dziękuję też wszystkim moim przyjaciołom, którzy wspierali mnie na treningach, a także przez cały bieg 24h zarywając nockę – kochani to naprawdę mi pomogło.

Teraz odpoczywam, choć sezon jeszcze nie zakończony. Już myślę o startach w przyszłym roku i o tym co jeszcze mogę zmienić by wyniki były jeszcze lepsze. Cieszę się, że bieganie stało się moją pasją, która każdego dnia sprawia mi radość.


04.07.2015 - Nauka pokory



Niepokorny uczeń! Te słowa chyba najlepiej opisują to co wyczyniałem w trakcie mojego już siódmego startu w biegu ultra. Osobiście nie znam osoby, która regularnie trenując i biorąc udział w różnych zawodach na pewnym etapie nie zastanawiała się jak to zrobić aby zostać zwycięzcą. Ja właśnie na takim etapie jestem. Niestety choć wiele się nauczyłem i na treningach daję z siebie wszystko życie pokazuje, że wciąż nie jestem gotów być tym najlepszym. Zabawne jest to, że wiem jaki błąd popełniam. Widzę go też u innych i pomagam im go wyeliminować choć sam tego nie potrafię.

Pamiętam jak kilka lat temu zaczynając przygodę z bieganiem wielokrotnie na starcie zawodów zapalałem się i ruszałem jak Struś Pędziwiatr myśląc, że na pewno dam radę przebiec cały dystans właśnie w takim tempie. Za każdym razem zostałem upokorzony patrząc jak inni mnie później mijali ponieważ biegli rozsądnie. Kiedy jednak pokonałem kilka maratonów zarówno na tym jak i na krótszych dystansach nauczyłem się, że dobry wynik nie zależy od tego czy szybko wystartuję, ale od właściwego sposobu rozkładania sił na całej trasie biegu. Mogłoby się wydawać, że skoro mam zadowalające wyniki w maratonie to tym bardziej tak powinno tak być w biegach ultra. Niestety mój ostatni start tego nie dowodzi.

Od początku roku większość startów miałem już zaplanowane w tym również Ultra147 czyli bieg ze Szczecina do Kołobrzegu, który był 19-20.06.2015r. Wszystkie treningi i udziały w zawodach staram się tak układać by nie przytrafiła się jakaś kontuzja i jak dotąd wszystko przebiegało pomyślnie. Moim celem na ten bieg początkowo było tylko poprawienie czasu z zeszłego roku.

Do Szczecina wyjechałem wieczorem dzień wcześniej. Podróż była spokojna, nawet trochę podrzemałem. Na miejscu trochę pochodziłem po mieście, ale większość czasu spędziłem w McDonald's gdzie mogłem posiedzieć, coś przegryźć i doładować telefon ładowarką. Dwie godziny przed biegiem udałem się do biura zawodów by odebrać pakiet startowy i przygotować się do startu. Kilka osób rozpoznało mnie i zaczęli spekulować, że jestem faworytem na zwycięzcę. Starałem się nie chwytać tej myśli i mówiłem, że jest za wcześnie by o tym mówić, a poza tym to zbyt długi dystans i wszystko może się zdarzyć. Bardziej niepokoiłem się pogodą. Zaczynało się chmurzyć, zaś osoby które przyjechały z Płotów mówiły, że stamtąd nadciąga chmura i deszcz. To nie były dobre wieści dla mnie, bo zimno i wilgoć szybko odbierają mi siły.

W końcu nadeszła godzina 18-ta i ruszyliśmy do biegu. Niestety mój umysł połknął haczyk i od początku starałem się trzymać czołowych zawodników. Na pierwzych kilometrach moje średnie tempo wynosiło 5 minut na kilometr (w każdym razie tak mi się wydawało). Z jednej strony wiedziałem, że to trochę za szybko, z drugiej miałem nadzieje, że prowadzący szybko się wypalą, ja zaś troszeczkę zwolnię nie tracąc pozycji. I ten właśnie tok myślenia mnie zgubił. Kiedy dotarłem do Sowna byłem trzeci. Nie czułem się jeszcze zmęczony, ale wiedziałem, że biegnę za szybko ponieważ zaczynają zbijać się mięśnie. Postanowiłem więc, że trochę zwolnię z nadzieją, że to pomoże mi trochę je rozluźnić.

Po równo czterech godzinach dotarłem do Maszewa - mam więc 50,5km za sobą. Teraz kiedy piszę ten blog patrzę jaka była średnia na kilometr i jestem w szoku - 4 minuty i 45 sekund, to oznacza, że skoro zwolniłem, a nadal jest szybciej niż 5 minut na kilometr to pierwsze 30km musiałem pokonać znaczniej szybciej. W każdym razie już w tym miejscu całkowicie odpuściłem z myśleniem o wygranej. Wiedziałem, że skoro mięśnie nadal robią się coraz twardsze to na którymś punkcie będzie potrzebna dłuższa przerwa i częściowe rozmasowanie nóg. Na szczęście pogoda choć chwilami mżyło nie była taka jak zapowiadano, czyli nie lało.

Postanowiłem więc biec jeszcze trochę wolniej, ale za to na punktach kontrolnych robić jak najkrótsze przerwy, żeby mięśnie nie ostygły. Dotarłem do Nowogardu i byłem 4 lub 5. Moje nogi zaczynają być zmęczone a mięśnie są już bardzo twarde. Są pierwsze myśli by zrezygnować. Miałem spojrzeć na telefon wiedziałem bowiem że jest kilka sms-ów od przyjaciół, którzy mi kibicują. Gdy sobie to przypominam szybko jem bułkę z serem i czymś jeszcze, zapijam ciepłą herbatą. W międzyczasie wolontariusze uzupełniają mój bidon izotonikiem i szybko ruszyłem do biegu zapominając jednak spojrzeć na telefon.

Pamiętam jak trudno było mi biegać o tej porze i z tego miejsca w zeszłym roku. Wtedy co chwilę przechodziłem do marszu żeby trochę odpocząć. Ale wtedy nie biegłem sam tylko z Adamem Jagiełą. Teraz byłem sam. Postanowiłem więc, że będe biec ile się da i tylko w ostateczności przejdę do marszu. Wiedziałem, że teraz będą dwa najtrudniejsze odcinki bo nadchodzi pora gdy organizm domaga się odpoczyku, a o tej porze najlepiej się śpi. Przez cały czas nie myślałem jak daleko mam do punktu tylko wyznaczałem sobie odcinki oszukując umysł np. tym, że do końca danego fragmentu jest tylko dwa lub trzy kilometry, a nie np. pięć lub osiem. Dla mnie ten etap biegu był najtrudniejszy. Zbite mięśnie i ból ze zmęczenia bardzo utrudniały mi pokonywać trasę.

W końcu dotarłem do Płotów. Tutaj był ciepły posiłek. Czułem już spore zmęczenie i pragnienie snu. Byłem piąty, ale jeden z biegaczy zrezygnował więc wskoczyłem na miejsce czwarte. Chciałem się szybko rozmasować napić czegoś ciepłego i ruszyć dalej. Jednak już minutę później na punkt wbiegła dziewczyna. Była uśmiechnięta, może trochę zmęczona, ale jeszcze całkiem świeża. Wyglądała zupełnie inaczej niż ja - obolały, zmarnowany i śpiący. Ten widok był dla mnie druzgocący. Dotarło do mnie, że jak nie rozluźnię mięśni to albo wcale nie ukończę biegu albo jeśli to w okolicach 30-go miejsca co nie byłoby dla mnie satysfakcjonujące. Postanowiłem więc trochę odpocząć i rozmasować nogi, zwłaszcza w okolicach łydek. Na chwilę się też położyłem z nogami do góry aby trochę odpłynęła z nich krew. To chyba jedyny słuszny pomysł na jaki wtedy wpadłem. W sumie na tym punkcie spędziłem około godziny. Kiedy w końcu ruszyłem mało kto na punkcie wierzył, że dotrę do mety ponieważ nie biegłem tylko ledwo człapałem Ja jednak wiedziałem, że taka przerwa spowodowała, że mięśnie ostygły i bieg nawet truchtem mógłby doprowadzić do kontuzji. Musiałem najpierw się rozgrzać, a potem biec na ile zmęczone nogi pozwolą. Wiedziałem, że przede mną jeszcze jedna trzecia drogi, więc jeśli dotrę do kolejnego punktu i nie zrezygnuję to na pewno dotrę do mety.

Życie bywa figlarne i zsyła nam przygody w najmniej oczekiwanym momencie. Ja przygodę miałem na około 100 kilometrze. W pewnym momencie znalazłem się na rozwidleniu dróg. Biegłem szosą i gdybym dalej biegł prosto zamieniłaby się w tzw. "kocie łby". Rozejrzałem się więc czy jest jakiś drogowskaz i zauważyłem jakąś kartkę z prawej strony. Skręciłem więc w prawo tak jak prowadziła szosa i biegłem dalej. Jednak po jakimś kilometrze zacząłem się niepokoić dlaczego nie ma żadnych tabliczek. Na starcie powiedziano nam że jeśli nie ma żadnych informacji to mamy nigdzie nie skręcać. Więc dalej biegłem prosto aż dotarłem do trasy szybkiego ruchu z której wcześniej zbiegałem w innym miejscu. Wiedziałem już, że to nie jest ta droga. Wracając wkurzałem się na organizatora, że niedokładnie oznaczył trasę. Jestem w środku pola i nawet gdybym zadzwonił nie umiałbym wytłumaczyć gdzie jestem. W pewnym momencie zauważyłem, że jest droga, która przecina pola. Pomyślałem, że może jak tędy pobiegnę to złapię właściwą trasę. Niestety to też mi w niczym nie pomogło. Musiałem znowu wracać do punktu gdzie widziałem nieszczęsną kartkę. Jeszcze raz się rozejrzałem i dostrzegłem tabliczkę z biegu ultra147 przy drodze z "kocimi łbami". Teraz jeszcze bardziej byłem wkurzony, ale tym razem na siebie. Wiedziałem, że gdy odpoczywałem w Płotach minęło mnie kilku zawodników, a teraz podczas mojej "wycieczki" było ich jeszcze więcej. Z perspektywy czasu teraz wiem, że było to nawet dla mnie dobre. Spanie całkowicie mi przeszło i nie wiadomo skąd przybyło mi energii ponieważ wcześniej ledwo biegłem w tempie 5:40/km, a odtąd 5:10-5:15/km. Nie myślałem już nawet o zajęciu dobrego miejsca, a jedynie by zmieścić się w czasie 16 godzin.

Kolejnym punktem kontrolnym były Brojce. Nim tam dotarłem wyprzedziłem dwóch biegaczy. Nadal jednak byłem daleko w klasyfikacji. Zjadłem szybko kanapkę i napiłem się ciepłej herbaty. Miałem na sobie kurtkę, w której było mi trochę gorąco. Zapytałem czy mogę ją zostawić i odebrać na mecie. Niestety przepak był wcześniej. Jak się zaraz okazało po moim ruszeniu w dalszą trasę na moje szczęście bo zaczęło padać, a właściwie lać. Zwykle bardzo nie lubię biegać w takich warunkach, ale tym razem było mi to już zupełnie obojętne. Po prostu biegłem. Co jakiś czas mijałem kolejnych biegaczy. W Byszewie byłem 9 lub 10 w klasyfikacji. To była dla mnie dobra wiadomość ponieważ wiedziałem, że będę podobnie sklasyfikowany na mecie jak w ubiegłym roku tyle, że z lepszym czasem.

Teraz zostało tylko 15km. Musiałem walczyć ze zmęczeniem, ale wiedziałem że mam szansę zmieścić się w 16-tu godzinach. Na tym ostatnim odcinku minąłem jeszcze dwóch zawodników. Całą trasę rejestrowałem Garminem. Według jego pomiaru do mety pozostało mi jakieś 500m. W tym jednak momencie widzę jak z naprzeciwka ktoś biegnie w moją stronę robiąc sobie trening. Chcąc mnie pocieszyć i zdopingować powiedział: " Super już bliziutko. Jeszcze tylko 1,5km". Nie napiszę jakich słów wtedy użyłem. Spojrzałem na Garmina i widzę, że do 16 godzin zostało jakieś 5 minut. Choć jeszcze chwilę temu ledwo biegłem 5:10/km teraz sprężyłem się i przyspieszyłem do 4:38 a nawet 4:35/km! Widzę upragnioną metę i krzyczę, że dobiegam. Patrzę znowu na Garmina i nie widzę wyniku - padła bateria Potem dowiaduję się, że mój czas to 16 godzin 1 minuta i 41 sekund. 25 minut lepiej niż rok temu. Miejsce 8 czyli też oczko wyżej. Na mecie dwie miłe niespodzianki. Pierwsza w chwili gdy dobiegam widzę mojego kolegę Adam Lebioda. Robi mi kilka fotek i pomaga mi dotrzeć do prysznica. Druga to wiadomość, że jest klasyfikacja wiekowa i w swojej zająłem trzecie miejsce i dostanę upominek.

Dziękuję organizatorom za kolejną świetnie zorganizowaną imprezę. Trasa oznaczona jeszcze lepiej niż w ubiegłym roku. Posiłek na mecie wyśmienity Dziękuję też wszystkim moim kolegom, przyjaciołom i rodzinie za wspieranie mnie w trakcie biegu sms-ami. Wasze wsparcie miało ogromny wpływ na to, że dotarłem do mety!!!

Mimo błędów i przygody na trasie jestem szczęśliwy, że dotarłem na metę. Otrzymałem kolejną lekcję. Mam nadzieję, że w końcu nauczę się trzymać emocje na starcie i swoje siły rozłożę na całej długości biegu. Jeśli mi się to uda to kto wie, może w końcu zostanę zwycięzcą W każdym razie każdy ukończony start w zawodach, a nawet ukończony zwykły trening uważam za osobiste zwycięstwo ponieważ to stale przypomina mi, że się nie poddaję

Mój wniosek jest taki: Kiedy starujesz w zawodach zaczynaj bieg na swoje możliwości. Jeśli będziesz w tym sumienny i wytrwały w końcu twoje możliwości okażą się najlepsze. Szczerze wszystkim tego życzę. Sobie też